Dzisiaj kilka słów o najtrudniejszej z rzeczy, jaką zrobiłem w ostatnim tygodniu
I WYGRAŁEM
60 godzin – bez jedzenia. Bez napojów. Bez herbatek. Bez kawy. Bez wyjątków
Tylko ja, woda i sól.
Jak było? To może zacznę od samego końca, czyli krótkiego podsumowania.
To, czego doświadczyłem, było dla mnie i mojego organizmu niesamowitym przeżyciem. Nie tylko w aspekcie fizycznym, ale także duchowym. Brzmi nieźle, co?
Jeżeli chcesz dowiedzieć się jak wygląda prawdziwa podróż do wnętrza siebie – zapraszam do przeczytania
Z racji tego, że Wielki Piątek jest dniem postu postanowiłem, że tym razem sam spróbuje. A że lubię zawsze robić wszystko porządnie, zdecydowałem, że nie będzie to zwykłe 12 godzin bez jedzenia. Byłoby zbyt łatwo. Początkowo stawiałem na 24h, ale jeszcze przed samym startem zmieniłem zdanie

W czwartek wieczorem, tuż po kolacji, rozpocząłem 60 godzin postu bez jedzenia, bez picia (z wyjątkiem wody), przeżuwania, ssania i innych form konsumowania pokarmów. Przygoda trwała aż do niedzielnego poranka
Wiesz co jest niesamowite?
Najciekawszym z odczuć, jakiego doświadczyłem (oprócz klasycznego głodu i zmęczenia, które są całkowicie normalne i znane już osobom, które poszczą w granicach 12-24 godzin) było wejście wgłąb siebie. I jakkolwiek nienormalnie to brzmi, nie jedząc, człowiek dostrzega takie rzeczy, o których istnieniu wcześniej nie miał zielonego pojęcia
Byłem spokojny. Bardziej spostrzegawczy. Analizowałem wszystko, co działo się dookoła mnie. W spokoju. Z pełną akceptacją. Śmiało mogę powiedzieć, że czułem, jak twardo stąpam po Ziemi – byłem mocnej osadzony w swoim ciele i swoim umyśle niż kiedykolwiek dotychczas. Byłem wrażliwy na świat i to, co mnie otacza
Głód był obecny tylko przez pierwsze 20-24 godziny. I oczywiście był ogromny. Później zniknął. W początkowej fazie ma to bezpośredni związek ze spadkiem poziomu leptyny (hormonu sytości) i wzrostem poziomu greliny (hormonu głodu). Po około 30 godzinach poziom hormonów się normuje, apetyt praktycznie całkowicie znika, a ciało zaczyna przechodzić w stan ketozy, zużywając swoje wewnętrzne magazyny energii (czyli tkankę tłuszczową, a po części również tkankę mięśniową).
GLUKOZA

Podczas całego postu stale badałem poziom glukozy. Najniższy zarejestrowany przeze mnie pomiar miał wartość 30 mg/dl, czyli wartość, przy której normalny człowiek umiera lub zapada w śpiączkę insulinową.
CIAŁA KETONOWE
Drugiego dnia pomiar ciał ketonowych pokazał 2,9 mmol/L, co jest już formą całkowitej ketozy. Na pewno w stanie, w którym się znalazłem, zaobserwowałem, ze mój mózg pracuje optymalnie, a nawet wydajniej, niż podczas dostarczania mu normalnego paliwa, jakim jest glukoza (prawdopodobnie gdybym nie trenował i nie był aż tak aktywny fizycznie to sam osobiście utrzymywałbym się większość czasu w stanie ketozy)
Mam wrażenie, że wielkanocne głodówki zostaną ze mną na dłużej. To był naprawdę wyjątkowy czas. Czas, który poświęciłem sobie i większemu celowi. Czuję, że osiągnąłem coś naprawdę dużego. Powiem więcej – jestem z siebie dumny. Zrobiłem coś, co było naprawdę trudne. Coś, co wymagało ogromnej dyscypliny i samozaparcia
BEZ KAWY. BEZ HERBATY. BEZ GUMY DO ŻUCIA.
Jedyną rzeczą, którą przez 60 godzin miałem w ustach była WODA i duża ilość soli/ elektrolitów (mózg zużywa elektrolity, chociażby takie jak sód, w celu prawidłowego funkcjonowania i utrzymania procesów zachodzących w organizmie – podczas głodówki są więc one niezbędne)
THE END
Jeżeli ktokolwiek z Was ma pytania, chciałby dowiedzieć się więcej na temat tego jak pościć, czy pościć lub po prostu jest ciekawski – zapraszam do zadawania pytań w komentarzach!
Życzę Wam wszystkim ODWAGI.
I ODWAŻNYCH wyborów w życiu.
Powodzenia
